Aktualności

EUGENIUSZ KAZIMIROWSKI

| dodał:

Kto obroni Kazimi(e)rowskiego? /Gość Niedzielny 15/2021 /


Ewa K. Czaczkowska


Film „Miłość i miłosierdzie” to dokument fabularyzowany. Mamy jednak prawo domagać się szacunku dla prawdy.

Przyszło mi dzisiaj zmierzyć się z niełatwym tematem. Podjąć go jednak trzeba, gdyż rzecz dotyczy sprawy ważnej dla czcicieli Bożego Miłosierdzia, ale przede wszystkim dla prawdy historycznej. Chodzi o film „Miłość i miłosierdzie” według scenariusza i w reżyserii Michała Konrada, a konkretnie jednej w nim sceny: samobójstwa, które według autora filmu miał popełnić Eugeniusz Kazimirowski, malarz pierwszego, tzw. wileńskiego, wizerunku Jezusa Miłosiernego. Film ten obejrzałam jesienią 2019 roku, gdyż wtedy pokazywany był na Festiwalu Filmów Dokumentalnych „Kino z duszą”, którego jestem współorganizatorką. I przyznaję, że fabularyzowana scena z odbierającym sobie życie Kazimirowskim wzbudziła we mnie nie tyle poruszenie, ile zdziwienie. „Nie wiedziałam” – pomyślałam zaskoczona. Napisałam biografię św. siostry Faustyny i jeszcze dwie inne książki poświęcone kultowi Bożego Miłosierdzia, dużo na ten temat czytałam, dotarłam do wielu dokumentów archiwalnych, przeprowadziłam wiele rozmów, ale nigdy i nigdzie nie spotkałam się z informacją, że Kazimirowski odebrał sobie życie. Cóż, skończyłam na zdziwieniu.

Inaczej zrobił Grzegorz Górny, również autor książek o Bożym miłosierdziu, który wiosną 2020 roku opublikował wywiad z bp. Henrykiem Ciereszką z Białegostoku, postulatorem w procesie beatyfikacyjnym ks. Michała Sopoćki. Z tej rozmowy, wciąż dostępnej w internecie, dowiedzieć się można, że nie ma żadnego dowodu na to, że Kazimirowski popełnił samobójstwo. Przeciwnie, dokumenty świadczą o czymś zgoła innym. Wpis w księdze zgonów w parafii farnej w Białymstoku, w której przed wojną mieszkał Kazimirowski, stwierdza, że zmarł on 23 września 1939 roku na zapalenie płuc i został pochowany dwa dni później, 25 września, przez miejscowego wikariusza ks. Stanisława Urbana. Co więcej, został pochowany w centralnej części cmentarza, co wówczas w przypadku samobójców nie było możliwe. Byli oni grzebani w niepoświęconej ziemi, w wydzielonej części cmentarza, najczęściej na jego obrzeżach. Od pewnego czasu dysponuję również skanem tego dokumentu.

Dlaczego piszę o tym teraz? Z dwóch powodów. Po pierwsze, kilka tygodni temu, z okazji 90. rocznicy pierwszych objawień Jezusa o Bożym miłosierdziu s. Faustynie TVP1 wyemitowała film „Miłość i miłosierdzie”, ze sceną samobójstwa Kazimirowskiego. Po drugie, pytają mnie osoby, co z tą nieprawdziwą informacją zrobić. Jak zahamować jej rozpowszechnianie? Przypisywanie samobójstwa Kazimirowskiemu dotyka wielu czcicieli Bożego Miłosierdzia. Uderza niejako w samą ideę Bożego miłosierdzia, skoro Jezus zapowiedział s. Faustynie, że Jego wizerunek będzie naczyniem, przez które udzieli wielu łask, a malarz tego obrazu łaski owe odrzuca…

Nie wiemy, oczywiście, co działo się w duszy Eugeniusza Kazimirowskiego. Mało o nim wiemy w ogóle – nie założył rodziny, nie miał dzieci, nie zachowały się pozostałe jego obrazy, zapiski czy wspomnienia innych osób. Informacja, jakoby był masonem (również podana w filmie), nie ma potwierdzenia w źródłach. Wiemy, że obraz malował od stycznia 1934 przez pół roku, że co tydzień przychodziła do jego pracowni (był sąsiadem ks. Sopoćki) s. Faustyna, by dawać wskazówki, jak powinien wyglądać Jezus na obrazie. Wiemy, że ks. Sopoćko wtajemniczył go w jakiejś części w objawienie s. Faustyny. Ona zaś prawdopodobnie gorąco modliła się za malarza i dzieło, które tworzył. Czy to wszystko, a przede wszystkim półroczna praca nad wizerunkiem Jezusa Miłosiernego, nie zostawiło w Kazmirowskim śladu? Oczywiście, tego też nie wiemy. To tajemnica między nim a Bogiem. I nie mamy podstaw, by wyciągać z niej jakieś wnioski. Mamy natomiast prawo domagać się szacunku dla prawdy historycznej, uczciwości wobec faktów. A te według źródeł archiwalnych i usytuowania grobu wskazują, że Kazimirowski nie popełnił samobójstwa.

Film „Miłość i miłosierdzie” jest reklamowany jako fabularyzowany dokument. Oznacza to, że prawdziwe wydarzenia poddano procesom fabularyzacji. Rozumiem, że w tej formie scenarzysta i reżyser filmu ma prawo do subiektywnego wyboru wydarzeń z życia bohaterów, ma prawo do własnej ich interpretacji, a nawet do własnej wizji, jak pewne sceny czy rozmowy mogły przebiegać, ale, co ważne, nie w oderwaniu do faktów, lecz biorąc pod uwagę prawdziwe losy bohaterów. Słowo „dokument” w tej formie gatunku oznacza zaś, że autor nie ma prawa zmieniać faktów. Jeżeli tego dokonuje, to nie jest już dokument, ale fikcja – film fabularny, co najwyżej oparty na motywach prawdziwych wydarzeń. Nic więcej. Dlatego widzowie filmu „Miłość i miłosierdzie” powinni o tym wszystkim wiedzieć. Tego wymaga szacunek dla prawdy historycznej i dla samego Eugeniusza Kazimirowskiego, który sam nie może się już bronić.

======================================

NASZ WYWIAD. Czy Eugeniusz Kazimirowski, który namalował obraz Jezusa Miłosiernego, rzeczywiście popełnił samobójstwo?

Tego typu wiadomości zawsze powinny być weryfikowane w oparciu o potwierdzone fakty i dostępne dokumenty

— mówi biskup Henryk Ciereszka, biskup pomocniczy archidiecezji białostockiej oraz biograf bł. ks. Michała Sopoćki w rozmowie z Grzegorzem Górnym.

Księże Biskupie, w głośnym filmie Michała Kondrata „Miłość i miłosierdzie” ukazana została scena, jak Eugeniusz Kazimirowski,który namalował w Wilnie obraz Jezusa Miłosiernego, kończy życie, wieszając się w swoim mieszkaniu. Czy jest to informacja prawdziwa?

Tego typu wiadomości zawsze powinny być weryfikowane w oparciu o potwierdzone fakty i dostępne dokumenty. Dziwi mnie, że reżyser odważył się wprowadzić taką drastyczną scenę do swego filmu, nie dokumentując jej wiarygodnymi źródłami, właściwymi dla weryfikacji historycznej. Wypowiedzi komentujące scenę nie uzasadniają tego posunięcia reżysera. Jeśli miałby on w swym zamyśle przez tę scenę wyrazić jakiś przekaz – trudno nawet skojarzyć jaki – to winno to być jednoznacznie przedstawione, z odpowiednim komentarzem, a na pewno z podkreśleniem, że jest to jego własna interpretacja. W tym przypadku nie mamy żadnego pewnego dowodu, że Eugeniusz Kazimirowski popełnił samobójstwo. To, czym dysponujemy, to zapis w kościelnej księdze zgonów parafii farnej w Białymstoku, w którym jest odnotowane, że zmarł on 23 września 1939 roku, z powodu zapalenia płuc. A dalej jest zapisane, że pochowany został dwa dni później, 25 września 1939 roku, na cmentarzu parafialnym, przez ks. Stanisława Urbana, który wtedy był wikariuszem tej parafii. W tamtych czasach samobójcy nie mieli katolickiego pogrzebu i byli grzebani w niepoświęconej ziemi, w specjalnie wydzielonym miejscu pod cmentarnym murem. Tymczasem zmarły został pochowany w centralnej części cmentarza. Do dziś na jego grobie często można zobaczyć kwiaty i zapalone znicze. Uważam zatem, że dane, którymi dysponujemy, nie upoważniają nas do autorytatywnego wyrażania opinii, jakoby Eugeniusz Kazimirowski popełnił samobójstwo.

Jak to się stało, że to właśnie Eugeniusz Kazimirowski otrzymał zlecenie namalowania obrazu Jezusa Miłosiernego?

Eugeniusz Kazimirowski otrzymał tę propozycję w styczniu 1934 roku od ks. Michała Sopoćki, który był w Wilnie spowiednikiem i zarazem kierownikiem duchowym siostry Faustyny Kowalskiej. Trzy lata wcześniej miała ona objawienie, podczas którego Jezus polecił jej namalować taki obraz. Siostra oczekiwała od ks. Sopoćki pomocy w zrealizowaniu tego żądania Chrystusa i bardzo spowiednika do tego przynaglała. Tak się złożyło, że mieszkał on w tym czasie w tym samym budynku, co Kazimirowski – na terenie kościelnym, w kapelani sióstr wizytek na wileńskiej Rossie. Kapłan miał swoje mieszkanie na pierwszym piętrze, a malarz swą pracownię na parterze. Ks. Sopoćko, jak odnotował to w swym „Dzienniku”, częściowo wtajemniczył malarza w ideę malowania obrazu, prosząc o zachowanie sekretu. Okoliczności zamieszkiwania w tym samym domu, jak należy przypuszczać, były przyczyną decyzji ks. Sopoćki o wyborze tego malarza. Tam też – od stycznia do lipca 1934 roku – powstawał obraz Jezusa Miłosiernego. To tam właśnie regularnie przychodziła, w towarzystwie jednej z sióstr, siostra Faustyna, by dawać artyście wskazówki. Malarz włożył wiele trudu i – jak można przypuszczać – musiał okazać podobnie wiele cierpliwości, aby nanosić wielokrotnie korekty na płótno, wskutek licznych uwag czynionych przez siostrę Faustynę. Z późniejszych przekazów ks. Sopoćki jest wiadome, że bardzo zależało mu, aby obraz w swym przekazie oddawał jak najwierniej tajemnicę miłosierdzia Bożego. Zapraszał niejako do zwrócenia się do Boga, który przygarnia, przebacza, pociesza. To miała wyrażać postać i oblicze Jezusa na obrazie. Siostrze zaś, jak wynika to z zapisów w „Dzienniczku”, chodziło o jak najwierniejsze przekazanie wizji Jezusa, której doświadczyła.

Czy wiadomo coś o życiu duchowym Eugeniusza Kazimirowskiego?

Nic nie napisała o tym ani siostra Faustyna, ani ks. Sopoćko. Jak już wspomniałem,ten ostatni zapisał tylko, że podczas pracy nad obrazem wtajemniczył po części malarza w ideę wizerunku Jezusa Miłosiernego, więc widocznie musiał mieć do niego zaufanie. Dziś możemy jedynie w swej wyobraźni, znając też realia kontaktów międzyludzkich, dopowiadać, że zamieszkiwanie w jednym domu nie mogło nie zrodzić wzajemnych kontaktów. Zapewne też ksiądz, w swej gorliwości apostolskiej, mógł dotykać w rozmowach z sąsiadem tematyki codziennych życiowych problemów, także religijnej, tym bardziej gdy malowany był obraz Jezusa.

Ciekawy jest też zapis w „Dzienniczku” siostry Faustyny, która pierwotnie chciała powierzyć to zadanie komuś innemu: „Kiedy rozmawiałam z pewną osobą, która miała namalować ten obraz, ale dla pewnych przyczyn nie namalowała go, usłyszałam podczas rozmowy z nią taki głos w duszy: Pragnę, żeby była posłuszniejsza” (Dz. 354) Wiele wskazuje na to, że tą osobą mogła być siostra bernardynka, a jednak nie okazała się dość posłuszna…

Wiemy z zapisów „Dzienniczka” i przekazów sióstr, że siostra Faustyna sama próbowała zabierać się do malowania. Szukała osoby, która podjęłaby się tego zadania. W Wilnie była pewna siostra malarka, bernardynka. Niewykluczone, że bądź ks. Sopoćko, bądź sama siostra Faustyna, mogli się do niej zwracać w tej sprawie. Podjął się, jak wiemy i w jakich okolicznościach – o czym już wspomniałem – Eugeniusz Kazimirowski.

Gdy pojawiają się takie przekazy o malarzu, jak we wspomnianym filmie, czy też przypisuje mu się także powiązania z lożą masońską – czy możemy to dziś wiarygodnie potwierdzić?!–rodzi się pytanie o zamysł i wolę Bożą, o Boże prowadzeniew tak ważnym akcie, jak namalowanie pierwszego obrazu Jezusa Miłosiernego, w obecności, a nawet więcej: przy udziale w tym dziele, dziś świętych: św. Faustyny Kowalskiej i bł. Michała Sopoćki.No cóż, już historia biblijna uczy nas, że Pan Bóg, realizując swe zbawcze zamiary, posługuje się najróżniejszymi ludźmi, którzy nie zawsze odpowiadają naszym wyobrażeniom o wypełnianiu powierzonej przez Niego misji. Nic bliższego nie wiemy o życiu religijnymKazimirowskiego, o czym wspomniałem. Przedstawiany jest w leksykonach malarzy czy encyklopediach, w krótkim zarysie życia, z ukazaniem głównietwórczości artystycznej. Większość jego dzieł zaginęła. Był nieżonaty, zmarł bezpotomnie, nie zostawił żadnych zapisów, które mogłyby coś więcej o nim ujawnić.

A pytanie o jego wiarę?! Czy mamy prawo sięgać w tę sferę, którą tak naprawdę zna tylko Bóg, a my możemy bardzo się mylić, postrzegając kogoś zewnętrznie, np. po gestach nawet najpobożniejszych. Nie słyszałem, jakoby istniały jakieś zastrzeżenia co do postawy i zachowań malarza.Bóg kieruje ludzkimi losami. My mamy z delikatnością i wrażliwością patrzeć na siebie i siebie przyjmować z większą dozą pokory. A to jest coś z postawy miłosierdzia. Przecież ta prawda i tajemnica, przyniosła też temat naszej rozmowy, bo z nią przez malowanie obrazu związany jest także jego autor.

Dla niektórych osób informacja, że Kazimirowski mógł targnąć się na swoje życie, może być mocną próbą w wytrwaniu przy kulcie Bożego Miłosierdzia. Z jednej strony bowiem Chrystus obiecuje, że obraz Jezusa Miłosiernego będzie dla wierzących narzędziem niezliczonych łask, a z drugiej strony rodzi się pytanieo koniec życia twórcy tego obrazu…

Ci, którzy mają łaskę spotkania się z miłosierdziem Boga, mają też głębsze doświadczenie, czym jest ta tajemnica w Ojcu w niebie i wobec nas w Jego działaniu. To, co zewnętrznie postrzegamy, jest rąbkiem tej tajemnicy. Nawet bolesne i drastyczne fakty stają się co najwyżej próbą wiary i ufności w miłosierdzie Boga.Nigdy nie odwrócą od Boga, a staną się jeszcze większym wezwaniem, by powierzyć się Jego miłosierdziu i na nie się otwierać. Świadomi naszych słabości, grzechów, naszych niewierności – któż ich nie ma – winniśmy z pokorą stanąć przed Bogiem, pozwolić by nas ogarnął swym miłosierdziem i zaufać miłosierdziu Boga, bo to jest istotą kultu. Tak uczyła św. Faustyna, tak nauczał bł. Michał, tę naukę zwieńczył św. Jan Paweł II. A obraz Jezusa Miłosiernego tę prawdę i naukę przypomina, a także zaprasza, byśmy z ufnością zwracali się do Boga, Ojca miłosierdzia. Tego pragnął Jezus, gdy objawił się św. Faustynie, dlatego żądał namalowania obrazu. On sam to dzieło, posługując się św. Faustyną Kowalską, ks. Michałem Sopoćką i malarzem Eugeniuszem Kazimirowskim, dopełnił.

Rozmawiał Grzegorz Górny.